6 października 2013 | 00:39
Więcej informacji na temat W Elblągu poniżej oczekiwań
znajdą Państwo w poniższej wiadomości.
PONIŻEJ OCZEKIWAŃ
W stosunku do meczu, który szczypiorniści POLSKIEGO CUKRU POMEZANII rozegrali w sobotę w Elblągu, trudno jest użyć określenia „porażka”. Nasi rozegrali niestety słabe zawody głównie w ofensywie chociaż i w defensywie było dużo dziur.
W Elblągu od początku spotkania zabrakło niestety pełnej koncentracji a brak dokładności i precyzji przy rzutach na bramkę elblążan spowodowały, że golkiper gospodarzy Henryk Rycharski stał się bohaterem meczu i „ojcem zasłużonego zwycięstwa”.
MEBLE WÓJCIK Elbląg – POLSKI CUKIER POMEZANIA 28 : 20 (12:8)
Że w Elblągu nie będzie łatwo wywalczyć komplet punktów, wiadomo było na długo przed pierwszym gwizdkiem. Elblążanie przystępowali do tego meczu z przysłowiową „brzytwą u szyi”. W trzech dotychczasowych meczach zdobyli tylko 2 punkty w wyjazdowym meczu w Bydgoszczy doznając dwóch porażek na własnym parkiecie. Do meczu z zespołem malborskim przystępowali więc nie tylko maksymalnie zmobilizowani, ale zdeterminowani do walki o komplet punktów. Chodziło im przecież nie tylko o punkty, ale i o zmianę swojego wizerunku przed własna publicznością.
Równorzędna walka przy wyniku remisowym lub jednobramkowym prowadzeniu zespołu malborskiego, toczyła się jedynie do 12 minuty meczu. Od trzynastej natomiast, kiedy pierwsze prowadzenie uzyskali elblążanie wynik cały czas kształtował się na ich korzyść. Nasi nie potrafili znaleźć sposobu na zdeterminowanych elblążan. Popełniali zbyt dużo błędów w przygotowaniu i dokładnym rozegraniu akcji oraz razili brakiem skuteczności strzeleckiej. Obijany, jak to określają szczypiorniści bramkarz zespołu elbląskiego z minuty na minutę wyrastał na bohatera.
Elbląscy napastnicy natomiast, wykorzystując „dziury” w malborskiej defensywie między 12 a 23 minutą spotkania zdobyli 7 bramek z rzędu przy zerowej zdobyczy malborczyków. Właśnie te 11 minut miało niewątpliwie kluczowe znaczenie dla dalszego przebiegu wydarzeń na parkiecie.
Do końca pierwszej połowy Łukasz Cieślak zdobył wprawdzie jeszcze 4 bramki ale gospodarze też dwukrotnie pokonali Grzegorza Sibigę i na przerwę schodzili z czterobramkowym zapasem.
Można by powiedzieć, że 4 bramki to strata do odrobienia w ciągu 30 minut gry w drugiej części spotkania. Dla szczypiornistów malborskich stało się to jednak nieosiągalne. Kolejne błędy w rozegraniu, dziury w defensywie i nieskuteczność w strzelecka spowodowały, że drugą połowę również różnicą czterech trafień wygrali elblążanie a całe spotkanie zakończyli wysokim, ośmiobramkowym zwycięstwem.
Malborczycy nie mieli więc tym razem powodów do zadowolenia i opuszczali elbląski parkiet raczej w minorowych nastrojach.
Wysokiej porażki malborczyków nie tłumaczy i nie usprawiedliwia nawet postawa warszawskich arbitrów, którzy - nie waham się tego stwierdzenia – byli najsłabszymi aktorami handballowego spektaklu w Elblągu. Nie można im zarzucić, że kogoś faworyzowali. Nie, tak nie było. Popełnili wiele rażących błędów i wydali szereg nietrafionych decyzji w obie strony. Zdaję sobie sprawę, że są to mocne słowa, ale arbitrzy elbląskiego meczu raczej zbyt szybko i moim zdaniem „na wyrost” znaleźli się w gronie arbitrów prowadzących mecze na poziomie I ligi.